Archive
You are currently browsing the Marian Maroszek – turystycznie… blog archives for styczeń, 2008.

sty

7

Autor: Marian Maroszek

Poranek jak zwykle: rzut oka za okno, pogoda taka sobie. Chmury skrywają wszystkie szczyty, podnóża pozostawiając odkryte. Mija kilkadziesiąt minut i zmiana drastyczna: wypogadza się. Przyśpieszamy pakowanie i łapiemy busa, przesiadamy się do kolejnego i „mkniemy” podziwiając widoki za brudnymi oknami. Niebo wyklarowało się zupełnie, nie ma żadnej chmurki, zapowiada się piękny dzień, a prognozy kłamią. Dojeżdżamy na miejsce. Pogoda jest absolutnie idealna: lekki mrozik, bezchmurne niebo, słonko pięknie świeci. Nie może być lepiej. Zaczynamy wędrówkę. Mijamy kolejne polany, przecinamy wielokrotnie Kościeliski Potok, podziwiamy otaczające dolinę turnie. Serce rośnie.

Czytaj dalej »

sty

6

Autor: Marian Maroszek

Z rana rzut oka za okno. Lipa, chmury, nawet Giewontu nie widać. Mimo wszystko postanawiamy się ruszyć z domu. Obieramy cel – Dolina Białego. Taka rozgrzewka przed większym chodzeniem. Pierwotnie plan zakładał, że przejdziemy przez Czerwoną Przełęcz (1301m) do Doliny Strążyskiej, ale GÓRY zweryfikowały nasze zapędy. Od rana kropił deszcz. Ludzie, styczeń, a w Zakopanem temperatura 4 st. C… Cóż, nie zawsze się utrafi pogodę. Łapiemy busa, jedziemy pod rondo Kuźnickie (czyli Solidarności), stamtąd obok Krokwi dochodzimy do wylotu doliny. Nadal kropi, ale im wyżej się wspinamy, tym bardziej deszcz oddaje pola śniegowi. Super. Oczywiście nic wokół nie widać, ale dolinka jest tak urokliwa, że cieszymy się nawet i tym.

Czytaj dalej »

sty

5

Autor: Marian Maroszek

Bezpośrednie połączenie z Krakowem, na szczęście. W całej swej naiwności wymyśliliśmy sobie, że jeżeli wykupimy bilet w pierwszej klasie, to komfort znacząco się polepszy. Cóż, więcej miejsca na nogi i możliwość rozłożenia się, gdy jest mało ludzi, to z pewnością plus, jednak temperatura bliska tej za oknem to już nieco większy problem. Konduktor z rozbrajającą szczerością odparł, że przecież ogrzewanie jest włączone, ale on za termostaty w przedziałach nie odpowiada. Nie ważne, że w całym wagonie ciepło było w 1 (słownie jednym) przedziale. Niby racja, ale widać, że człowiek lubi „Misia” Stanisława Barei. Na pytanie, czemu jest tak zimno, odparł (cytat oryginalny): „Jest zima to musi być zimno” 😀 . Roztrzaskał mnie. Nic to, minęło 14 godzin, dojechaliśmy do Krakowa, odnaleźliśmy Regionalny Dworzec Autobusowy i poczekaliśmy na resztę składu. Po kilkudziesięciu minutach, już w komplecie, wsiedliśmy do jednego z autobusów i ruszyliśmy do celu naszej podróży – Zakopanego. Muszę przyznać, że jestem miło zaskoczony organizacją na wspomnianym dworcu: tablica świetlna, pomocne panie w kasie, autobusy co 15 minut. Wszystko szybko, sprawnie i do rzeczy.

Podróż super. Poza małym zgrzytem na Zakopiance wszystko przebiegło bez problemów. Widoki coraz piękniejsze, pogoda rewelacja, ogólnie git. Dojeżdżamy do Zakopanego i już widać nad Tatrami niepokojący wałeczek chmur. Miejscowi mówią, że będzie Halny. Nie pomylili się.

Tego dnia wybraliśmy się na obfitą konsumpcję do pobliskiej karczmy (ależ się tu pobudowało!), a później na zatłoczone Krupówki. Na góry było już za późno, a w domu szkoda siedzieć. Zresztą – nie byłem tu już kilka lat. Wiele się nie zmieniło: masa ludzi, wszędobylski smród jedzenia, stragany. Jednak jest pewien szczegół, którego dawniej się nie zauważało: tłumy turystów zza wschodniej granicy. Wszędzie słychać śpiewną mowę naszych sąsiadów. Łatwo ich poznać: noszą jednokolorowe kombinezony, takie od stóp do głów, grube i ciepłe, takie, jakie ja nosiłem mając 5 lat. Nie wiem, z czego to wynika, tym bardziej, że świetna pogoda, którą raczyliśmy się podczas przejazdu z Krakowa, gdzieś się zmyła. Zaczęło się robić ciepło i chlapowato. Cóż, prognozy, które czytałem jeszcze wczoraj, odchodzą w niebyt. Takie już są te nasze Tatry.

Po powrocie na kwaterę udało się nam tylko umyć, nieco posiedzieć, i właściwie dzień dobiegł spokojnie do końca. Zobaczymy, co jutro.

Nawigacja.

Kolejny dzień – Dolina Białego

Wstęp

sty

4

Autor: Marian Maroszek

Jakoś tak się zazwyczaj składa, że wszelkie moje wycieczki to dzieło impulsu. Nie inaczej było tym razem. Po prostu stwierdziliśmy, że jedziemy w góry, krótka rozmowa z szefem w sprawie urlopu i… to właściwie tyle. Dodam, że jak dotąd taka „organizacja” świetnie się sprawdza. Koniec końców jedziemy w Tatry!!!

Spis treści: