Dolina Kościeliska – 2008.01.07
Poranek jak zwykle: rzut oka za okno, pogoda taka sobie. Chmury skrywają wszystkie szczyty, podnóża pozostawiając odkryte. Mija kilkadziesiąt minut i zmiana drastyczna: wypogadza się. Przyśpieszamy pakowanie i łapiemy busa, przesiadamy się do kolejnego i „mkniemy” podziwiając widoki za brudnymi oknami. Niebo wyklarowało się zupełnie, nie ma żadnej chmurki, zapowiada się piękny dzień, a prognozy kłamią. Dojeżdżamy na miejsce. Pogoda jest absolutnie idealna: lekki mrozik, bezchmurne niebo, słonko pięknie świeci. Nie może być lepiej. Zaczynamy wędrówkę. Mijamy kolejne polany, przecinamy wielokrotnie Kościeliski Potok, podziwiamy otaczające dolinę turnie. Serce rośnie.
Kończysta Turnia.
Dnem Doliny Kościeliskiej, w tle Błyszcz (2158m) i Bystra (2248m).
Turyści w Dolinie Kościeliskiej.
Kominiarski Wierch (1829m).
Raptawicka Turnia.
Most na Kościeliskim Potoku.
Po dłuższej wędrówce docieramy do Schroniska na Hali Ornak. Lubię to miejsce: jakoś tak tu ciepło (mimo, ze ogrzewanie chyba wyłączone), ludzi schodzi się coraz więcej, no i mają przepyszną szarlotkę!!! Prawdę powiedziawszy ta smakuje mi niebo lepiej, niż ta z 5 Stawów. De gustibus… Mały odpoczynek, niewielkie szaleństwo z aparatem na Wielkiej Polanie Ornaczańskiej i biegniemy ku Smreczyńskiemu Stawowi. Tam znów jakaś pielgrzymka, ale ostatecznie ludzie się rozchodzą i w końcu panuje cisza. Jest cudnie.

Na Wielkiej Polanie Ornaczańskiej.
Otoczenie Wielkiej Polany Ornaczańskiej.

Smreczyński Staw zimą.
Czas się zbierać. Słońce powoli kryje się za Bystrą (2248m), a my musimy kierować się ku wylotowi doliny. Strumyk szemrze nam na pożegnanie, my jednak postanawiamy jeszcze skierować się w Wąwóz Kraków. Minęło sporo czasu, od kiedy byłem tu ostatni raz. Co tu dużo gadać: miejsce robi ogromne wrażenie. Ściany „walą” się na głowę, korytarz kluczy raz w jedną raz w drugą stronę. Rewelacja. Oczywiście doszliśmy tylko do Smoczej Jamy i się wróciliśmy, bo warunki nie zachęcają do chodzenia po drabinach i łańcuchach.
Kończymy wycieczkę, po małych targach z kierowcą busa dojeżdżamy do domu. Wieczorkiem tylko małe piweczko w pobliskiej karczmie połączone z występem lokalnej, góralskiej kapeli i… lulu. Pół dnia na świeżym powietrzu robi swoje. Mimo, że wyro średnio wygodne, to jakoś tak dobrze się śpi. Zobaczymy, co wydarzy się jutro. Grunt, że moje wewnętrzne baterie się ładują. Pogodo – dopisz!!!
Nawigacja.
Skomentuj wpis