Stratford-upon-Avon – 2007.07.22
Pobudka, śniadanie i już zmierzamy ku pierwszemu punktowi naszych wojaży – leżącemu nad rzeką Avon miasteczku Stratford. To tu urodził się jeden z największych brytyjskich pisarzy – William Shakespeare (1564-1616). Pierwsze, co rzuca się w oczy, to ślady niedawnej powodzi. Właściwie przez cały czas będziemy gdzieniegdzie spotykać się z jej skutkami. Tutaj widać pozalewane ogródki piwne i leżące nad brzegiem rzeki zieleńce. Dodatkowo na parkingach utknęło sporo aut. Ciekawy to widok – piękny Mercedes czy Jaguar stojący w ogromnej kałuży, przez którą przeprawiać się trzeba w woderach.
Zaczynamy spacer nastrojowymi uliczkami miasteczka. Co tu dużo mówić – jest klimat!!! Wszędzie dookoła domki o konstrukcji szkieletowej, w których do dziś mieszkają ludzie i mieszczą się sklepy, żadne tam martwe skanseny. Zresztą – jak się później okaże – w Wielkiej Brytanii pozostałości minionych epok znaleźć można na każdym kroku. Na High Street znajduje się misterny Harvard House, na rogu Chapel i Sheep Street – ratusz. Jeszcze kawałek dalej – Guild Chapel i Nash’s House wraz z przyjemnym ogrodem wokół niego.
Wejście do Guild Chapel.
Wewnątrz Guild Chapel.
Dziurka od klucza.
Ogród wokół Nash’s House.
Na Scholars Lane natknąć się można na ciekawe alejki.
Jedna z alejek przy Scholars Lane.
Na Henley Street czeka nas gwóźdź programu, czyli dom narodzin dramaturga. Dodatkowo – na przeciwko – znajduje się sklep dla miłośników pamiątek i świątecznych ozdóbek. Takiej ilości drobnostek na tak małej powierzchni to jeszcze w życiu nie widziałem i choćby dlatego warto tam na chwilę wstąpić. Przybytek zowie się Dziadek do orzechów, czyli Nutcracker.
Dom znajdujący się tuż za miejscem narodzin Williama Shakespeare’a.
W sklepie Nutcracker.
Niestety czas nas tego dnia dość mocno gonił, więc wstąpiliśmy jeszcze na Farmę motyli, znajdującą się po drugiej stronie rzeki. I znów muszę powiedzieć, że jeżeli ktoś nigdy czegoś takiego nie przeżył, naprawdę warto. Setki, jeśli nie tysiące różnokolorowych motyli latających to tu, to tam, bogactwo kształtów i deseni. Ulotne piękno na wyciągnięcie ręki. Do tego insektarium. Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii takie miejsca spotyka się właściwie co krok, więc nie ma konieczności, aby akurat tutaj taką farmę odwiedzać.
Farma motyli w Stratford-upon-Avon.
Po opuszczeniu tej namiastki rajskiego ogrodu udaliśmy się do Birmingham, przejeżdżając przez kilka ciekawych miejscowości. Angielska wieś ma naprawdę wiele uroku i zdecydowanie różni się od tego, co spotykamy w Polsce. Jest bardzo malowniczo, zagrody są zadbane. Warto pokrążyć nieco po okolicy i samemu się przekonać, a czasem można natknąć się na prawdziwe perełki. Po powrocie do domku stworzyliśmy namiastkę polskiego domu – upichciliśmy rosołek i kotlety mielone. Co ciekawe, mimo, że nie ma w tym żadnej filozofii, to wszystko tu smakuje inaczej. Inne mięso? Trudno wyczuć, ale coś w tym jest. Nasza przygoda ze Zjednoczonym Królestwem zaczęła się obiecująco.
Nawigacja.
2 komentarze
piotr
styczeń 19th, 2010
23:06
naprawde musze stwierdzić bardzo dobre zdjęcia sam jusz tam bylem i zamierzam pojechać jeszcze raz no i komęntasz też dobry można dać dobrą ocenę poprostu super
Marian Maroszek
styczeń 20th, 2010
8:47
Dzięki za ciepłe słowo. Fakt, Stratford to naprawdę urokliwa miejscowość, spokojnie można spacerować cały dzień bez znużenia.
Pozdrawiam.
Skomentuj wpis