Praga Żydowska – Mała Strana – 2008.06.03
Dzisiejszy dzień bardziej tematyczny od poprzednich, mianowicie poznajemy Pragę pod kątem jej historii związanej z Narodem Żydowskim. Wycieczkę rozpoczęliśmy od Synagogi Hiszpańskiej (Španělská synagoga). Miejsce niesamowite, wystrój obłędny. Geometryczne, równomierne wzory, w stonowanych kolorach przeplatanych złotem. Zdecydowanie warto.
Następnie odwiedzaliśmy kolejne obiekty sakralne (Synagogi Pinkasa, Maiselową), jednakże te były już zdecydowanie skromniejsze, stąd szczerze polecam zostawić sobie Synagogę Hiszpańską na sam koniec.
W międzyczasie znaleźliśmy się na Starym Cmentarzu Żydowskim (Starý Židovský Hřbitov). Powstały w 1478 roku jest miejscem pochówku nawet 100000 osób, przy czym ze względu na brak miejsca ciała chowano „warstwowo”. W niektórych punktach warstw jest nawet 12…
Uliczka U starého hřbitova, w tle Synagoga Klausowa.
Stary Cmentarz Żydowski.
Po opuszczeniu cmentarza udaliśmy się na Małą Stranę, poszwendaliśmy się nieco zadzierając czasami głowę do góry (a czasem w dół).
Na Małej Stranie.
Ostatecznie wstąpiliśmy do Kościoła Świętego Mikołaja (Kostel Sv. Mikuláše). Nie przepadam za barokiem, jednakże ta świątynia robi ogromne wrażenie i ponad wszelką wątpliwość warto ją odwiedzić.
Kościół Świętego Mikołaja.
Czas nas zaczął nieco gonić, więc po zakupie pamiątek udaliśmy się w stronę domu. Jakby nie patrzeć dziś koncert. Jak zwykle suty obiadek w pobliskiej restauracji i ruszamy w drogę.
Co ciekawe, szliśmy w stronę przeciwną do centrum (koncert był na stadionie Slavi Praga), a mijane budynki wcale nie traciły na urodzie. Na te rewiry spokojnie można by poświęcić kolejne kilka tygodni. Super.
Dotarliśmy na stadion. I cóż, jesteśmy całkiem blisko naszej południowej granicy, jednak różnice w organizacji i całej otoczce tego wydarzenia w porównaniu do naszego kraju wprawiają w osłupienie. Wejście przez bramkę, człowiek lekko mnie klepnął po ramionach i tyle, u nas niemalże kontrole osobiste się odbywają. Wchodzimy do środka, a tam co 10 metrów stanowisko z piwem i… winem musującym z nalewaka, w normalnych pieniądzach… U nas nie do pomyślenia. A przy tym zero agresji, kto chce to pije, kto nie chce to nie pije. Wszyscy uśmiechnięci i życzliwi. W ogóle Czesi są jacyś ospali i mają do wszystkiego dystans. Czasem się zastanawiam, czy można ich wyprowadzić z równowagi. Ochrona zredukowana do minimum, za to widać służby medyczne. Na płycie masa fanów, w tle wielki telebim i… zaczęło się. Koncert bomba jak zawsze i w zasadzie tyle z mojej strony. Wszystkie hity zagrane, gardło zdarte od śpiewania – żyć nie umierać. Po koncercie kilkadziesiąt tysięcy ludzi ruszyło na miasto, a wokół brak szwadronów policji. U nas zawsze jest megamobilizacja, eskortowanie itp., jak po meczu ekstraklasy. Nie wiem, z czego wynikają takie różnice, choć chyba sam sobie odpowiedziałem: oni są strasznie spokojni.
Przed powrotem do pensjonatu jeszcze piwko w naszej fantastycznej knajpce, pożegnanie z kucharzem oraz obsługą i… spać. Jutro wyjazd.
Nawigacja.
Skomentuj wpis