czyli moje wycieczki i ulubione miejsca okraszone zdjęciami.

lip

30

Powis Castle – Aberystwyth – 2007.07.30

Autor: Marian Maroszek

Zauroczeni tym, co wczoraj dała nam Walia, dziś również postanowiliśmy się tam wybrać. Wybór padł na Aberystwyth. Czemu? Tylko my wiemy 😉 . Jedziemy.

Drogi Walii to temat na osobny paragraf. Z jednej strony – świetna jakość, gładkie jak stół. Z drugiej – wąskie i kręte, choć w pięknej okolicy. Praktycznie brak tu autostrad. Jeżeli przed nami pojawi się np. jakiś TIR, to może być spory problem z jego wyprzedzeniem. Po prostu jest tak kręto, że nie ma na to miejsca. Dodam jednak, że spotkaliśmy się tu z czymś zupełnie nam obcym. Jechaliśmy już jakiś czas z ciągnikiem z naczepą, w pewnym momencie przy drodze pojawiła się zatoczka serwisowa. Kierowca TIRa zjechał do niej, zwolnił, przepuścił szpaler jadących za nim aut i powrócił na drogę. Nie mam pytań, w tym kraju kultura na drodze to nie pusty slogan… Uczmy się.

Przed głównym punktem dzisiejszej wycieczki postanowiliśmy odwiedzić zamek w Powis. Jak się po dojechaniu okazało, zamek otwarty był dopiero od 13, zaś ogrody już teraz. Nie zmartwiło nas to zbytnio. Lubimy ogrody. Bilety kupione – wchodzimy.



Trzeba szczerze przyznać, że określenie „sztuka ogrodowa” na terenie Wielkiej Brytanii nabiera nowego znaczenia. Spacerujemy po ogrodzie, jest przełom lipca i sierpnia, a tu kwitnie taka masa różnych kwiatów, jakby wiosna była. Wszystko zadbane, równe, jakby nauczone, jak rosnąć. A dokoła pagórki.

Powis Castle
Powis Castle i jego otoczenie
Rzeźba w przyzamkowym ogrodzie
Ogród okalający Conwy Castle
Widok z tarasów na pobliskie pagórki

Powis Castle wraz z otaczającym go ogrodem.

Na terenie parku jest masa alejek, ławeczki, kryjówki pośród wysokich jałowców, posągi. Kręcimy się tam ponad godzinę. Gdy opuszczamy ogród, turystów jest już wielu. Uciekamy prędko.

Dalsza część drogi wiedzie między pagórkami, często ogołoconymi z lasów. W końcu dojeżdżamy do naszego miejsca przeznaczenia – Aberystwyth. To niewielkie miasteczko (około 13000 mieszkańców), uchodzi za jeden z głównych kurortów Walii. Trzeba przyznać, że natłok ludzi może utrwalić takie właśnie wrażenie. Atmosfera tu panująca zupełnie nie przypadła nam do gustu, wręcz byliśmy zawiedzeni, że przyjechaliśmy właśnie tu. Czegoś zabrakło.

W mieście są ruiny zamku, kościoły, promenada. Ale pierwsze wrażenie (zbliżone do tego, co spotyka się np. w naszym Mielnie) pozostało jakieś takie niewyraźne. W Llandudno było zupełnie inaczej. Nie wiem, może to kwestia pory: tu jesteśmy w południe, tam byliśmy koło 18. Tak czy owak, miasto, mimo pewnego uroku, nie należy do miejsc, gdzie chętnie wrócimy.

War Memorial w Aberystwyth

War Memorial w Aberystwyth.

Mozaika

Mozaika wkomponowana w mury biegnące wzdłuż nadmorskiej promenady.

Na szczęście postanowiliśmy wdrapać się na Constitution Hill (100m). Można tam wjechać również kolejką, ale nauczeni wczorajszym doświadczeniem idziemy pieszo. Jest równie łatwo i przyjemnie. Widoki coraz piękniejsze. Z góry wszystko wygląda inaczej. Nie słychać ludzkich głosów, jest tylko szum wiatru i my. Idziemy wzdłuż klifów opadających gwałtownie do morza. Po kilku minutach osiągamy szczyt i widzimy całe Aberystwyth jak na dłoni. W oddali, na morzu, majaczy jakiś ląd. Pewnie to druga strona Zatoki Cardigan.

Zatoka Cardigan z Constitution Hill

Zatoka Cardigan z Constitution Hill.

Widok z Constitution Hill na północ

Widok z Constitution Hill na północ.

Aberystwyth

Aberystwyth widziane z Constitution Hill.

Spędzamy tu dłuższą chwilę, najchętniej zostalibyśmy parę godzin, razem z królikami, które w ogromnych ilościach biegają po łąkach. Niestety musimy się zbierać, do domu mamy kawałek drogi. Co ciekawe, w jedną stronę GPS poprowadził nad inną drogą niż z powrotem. A jeszcze ciekawsze, że mieliśmy wrażenie, iż w obu wypadkach jedziemy głownie z górki. Dotarliśmy tu (od Welshpool/Powis Castle) drogami: A490, A470 i A44, zaś wyjechaliśmy A487, A489 i A458. Droga powrotna podobała nam się bardziej.

Walijskie pagórki

Walijskie pagórki

Walijskie pagórki widziane podczas postoju.

Najsmutniejszy moment nastąpił wtedy, gdy naszym oczom ukazała się tabliczka Welcome to England, a na drogach przestały się pojawiać charakterystyczne napisy Araf/Slow i dwujęzyczne tablice. Cóż, coś się kończy, coś się zaczyna. Jeszcze tu wrócimy.

Nawigacja.

Kolejny dzień – Odpoczynek i Kenilworth

Wstęp
Podsumowanie

Skomentuj wpis