Marsaxlokk – 2013.04.10
Dzień zapowiada się pięknie:
L-Isla, czyli Senglea, widziana z naszego dachu.
Dziś w planach wycieczka nad morze (zaskakująca sprawa na wyspie) – Marsaxlokk. Wioska rybacka, tradycyjne, kolorowe łódki, promenada nad morzem, knajpki. Ogólnie bardzo przyjemne, nieco senne miejsce. W okolicy przystani natrafiamy na plan filmowy, który to dzieli naszą grupę na dwie części, tych za planem, i tych przed nim. Wiadomo, musi być cisza. Więc siedzimy i obserwujemy pracę ekipy kręcącej kilkusekundowy fragment i robiącej niekończące się duble. Zimna sangria nie pozwala jednak się nudzić. Ostatecznie jednak nas puszczają.
Ten pies oszczekiwał ryby w sadzawce…
… a ten nic sobie robił z przechodniów i całego świata.
Marsaxlokk.
Spacerkiem wchodzimy na Il-Fossa (przynajmniej tak to miejsce oznaczone jest na mapach). Białe klify, lazurowa woda, ciepełko, czmychające jaszczurki, kaktusy. Nie ma co, jest pięknie i spokojnie.
Dalej podążamy aż do Birżebbuġa. W sumie za wiele ciekawostek tu nie uświadczamy, więc wracamy do Marsaxlokk i tam spożywamy michę owoców morza. Przypadkiem trafiamy na restaurację wyróżnioną w przewodniku – ponoć sensowne ceny i niezła jakość. Zwie się ona Pisces. Cóż, cena rzeczywiście ok, ale niestety danie to zwyczajnie spaprane składniki… Największy zawód kulinarny całego wyjazdu… Może pecha po prostu mieliśmy, ale niesmak zostaje. Spędzamy tu jeszcze nieco czasu i wracamy do bazy. Wieczór spędzamy na owocnych dyskusjach z naszymi gospodarzami – Peruwiańczykiem i Kubanką, którzy poznali się w Madrycie, ożenili się i przeprowadzili na Maltę. Normalnie telenowela. Przemili ludzie
Nawigacja.
Skomentuj wpis